Wiem, że Walentynki dopiero jutro, ale oboje z mężem mamy to do siebie, że jak już mamy dla siebie prezent, rzadko potrafimy wytrzymać z wręczeniem go do tej konkretnej okazji. I tak oto w poprzedni piątek dostałam książkę „Schronisko, które przestało istnieć” Sławomira Gortycha oraz tajemniczą kopertę z biletami na wycieczkę do Skalnego miasta w Czechach, tuż przy granicy z Polską. Postanowiliśmy wybrać się tam już w niedzielę. Chcąc dotrzeć jak najwcześniej, obudziliśmy się o 4:20, a już o 5:00 byliśmy w samochodzie. Droga na miejsce zajęła nam niecałe trzy godziny. To bardzo popularna lokalizacja, spodziewaliśmy się więc większej ilości osób nawet zimą, jednak po przyjeździe na miejsce okazało się, że jesteśmy jedyni na parkingu. Mróz szczypał nas w policzki jak tylko opuściliśmy wnętrze rozgrzanego samochodu, a termometr wskazywał zawrotne -7 stopni. Po chwili dołączyło do nas jedno małżeństwo, a przez całą około trzygodzinną trasę minęliśmy się z innymi ludźmi maksymalnie trzy razy. Było więc idealnie, bo kiedy jestem w górach, nie lubię tłumów i unikam późnych godzin zwiedzania jak ognia.
Początek wędrówki był bardzo łatwy - kroczyliśmy szeroką, ale oblodzoną drogą, była jednak pokryta piaskiem i szło się bardzo wygodnie. W pewnym momencie (od Małego Wodospadu) zaczęła się nieco trudniejsza część trasy, a mianowicie schody - w górę i w dół. Nie była to bardzo męcząca przeprawa, jednak schodów było sporo, a pokryte lodem zmuszały nas do ostrożnego stąpania po nich. Niektóre były szerokie i wygodne, inne ciasne i strome. Przyznam, że był to mój ulubiony moment tej wyprawy, a z każdymi pokonanymi schodami widoki zmieniały się, zachwycając jeszcze bardziej. Jeśli oglądaliście „Opowieści z Narnii”, to musicie wiedzieć, że część scen kręcono właśnie tutaj. Niesamowite, prawda?
Przez całą trasę skalnym labiryntem mijaliśmy niezwykłe formacje skalne, upstrzone porostami w przepięknych kolorach. Pogoda nam dopisała i mimo mrozu, zastaliśmy cudowne poranne światło, a słońce przepięknie ocieplało skały, tworząc niemałe widowisko. Była to uczta dla oczu i duszy. Uwielbiam góry, czuję się w nich świetnie i bez względu na to czy to Tatry, czy niższe pasma, cieszy mnie każdy mały wypad, gdzie mogę podziwiać piękno natury, skały i malownicze górskie krajobrazy. Nie zabrakło tego również podczas tej wycieczki. Formacje skalne mają tu swoje nazwy np. Dzban, Głowa cukru, Wieża Elżbiety czy Kochankowie. Przyznam szczerze, że moja wyobraźnia kiepsko działała patrząc na nie, bo niewiele kształtów udało mi się dopasować do tych nazw, była to jednak ciekawa zabawa! A moją ulubioną formacją była wspomniana wcześniej nazwa Kochankowie. W porannym świetle robiła niesamowite wrażenie. Możecie zobaczyć ją na zdjęciu poniżej.
Już wchodząc na szlak po lewej stronie zauważyliśmy jeziorko, które spora część turystów obchodzi w pierwszej kolejności. My zdecydowaliśmy się obejść je wracając na parking, aby mieć jak największy luz na głównym szlaku, choć okazało się to zbędne, bo praktycznie nie było tu ludzi. Jeziorko ścięte lodem i otoczone skałami zrobiło na mnie wrażenie, a trasa wokół niego była przyjemna i widokowa. Wiodła przez las, ale nie zabrakło na niej moich ulubionych schodów. Wyobrażam sobie, że jeszcze piękniej prezentuje się to miejsce jesienią, kiedy liście przybierają rdzawe barwy. I kto wie, może jeszcze wrócimy tu o tej porze roku, aby to sprawdzić.
Skoro już wiem, że w zimowe poranki nie ma tu ludzi, będę polecać każdemu taką porę. Choć świetnie zwiedza się góry wiosną, latem i wczesną jesienią, to zima też ma swoje uroki. Szczególnie podczas wschodu i zachodu słońca góry nabierają wyjątkowej aury, a prześlizgujące się po skałach pomarańczowe promienie słońca dodają im uroku.
Naszą małą podróż zakończyliśmy odwiedzając czeskie sklepy w pobliskim miasteczku Broumow (w niedzielę sklepy są w Czechach otwarte) i zaopatrując się w ciekawe produkty dla siebie i znajomych. Następnie zjedliśmy obiad w Restauracji u Kostela, gdzie przed drzwiami powitał nas... kot! A że stamtąd już rzut beretem do jednej z ciekawszych kawiarni, w jakich kiedykolwiek byliśmy, to skoczyliśmy jeszcze do Nowej Rudy. Kawiarnia, o której mowa to Biała Lokomotywa i już na samym wstępie wyróżnia ją od innych to, że nie dostajemy tam klasycznej karty menu, tylko obsługa przekazuje nam menu ustnie, doradzając przy okazji. Druga ciekawa rzecz to kawy podane w wyjątkowy sposób, bo znajdziemy tu np. kawę z żółtkiem przepiórczym, kiszoną pomarańczą czy serem. Zdecydowanie warto tam wstąpić, jeśli będziecie w okolicy! Kawy smakują wyśmienicie, byliśmy tam już drugi raz i na pewno jeszcze wrócimy.
Więcej zdjęć z tego wyjazdu wrzuciłam na mojego Instagrama, a jeśli jeszcze mnie nie obserwujesz, to zapraszam. Publikuję tam o książkach zdecydowanie częściej niż tutaj, a na stories znajdziesz moją małą codzienność oraz cztery urocze i puszyste koty.
Organizując górskie wycieczki, przy szukaniu praktycznych wskazówek i planów tras, najczęściej zaglądam na bloga Hasające Zające - to jeden z moich ulubionych blogów podróżniczych, a ich publikacje niejednokrotnie zaoszczędziły mi czas i nerwy w podróży. Zdecydowanie warto tam zaglądać również w poszukiwaniu inspiracji na kolejne wycieczki, ja jestem oczarowana za każdym razem!
Chętnie bym sobie tam pojechała, ale moje dzieci muszą jeszcze trochę dorosnąć.
OdpowiedzUsuńFantastyczne miejsce!!
OdpowiedzUsuń