Kolejna książka Valérie Perrin za mną. Kolejna na piątkę z plusem. I kolejna, którą pochłonęłam całą sobą, która zostanie ze mną na długo, będzie jak ziarenko piasku znalezione w kieszeni ulubionych spodni, choć ostatni raz nad morzem byłam wiele miesięcy temu. Zaczęło się od „Życia Violette”, później były „Cudowne lata”, a teraz trzecia, choć tak naprawdę pierwsza - „Zapomniane niedziele”.

Mogłabym skopiować wszystko, co napisałam o poprzednich dwóch tytułach i pasowałoby tu idealnie, bo czytając każdą z książek autorki, przeżywałam niemal te same emocje, choć w zupełnie innej scenerii i z inną paletą bohaterów. Perrin pisze pięknie - jakby z namysłem budowała każde zdanie, a jednocześnie jest w tym lekkość, która pozwala przepływać przez jej książki zupełnie tracąc poczucie czasu. Bohaterowie są żywi, barwni, często noszą na swoich barkach trudy życia. Można odnaleźć w nich cząstkę siebie, można też znaleźć inspirację  i natchnienie.

Wszyscy mamy dwa życia: jedno, w którym mówimy to, co myślimy, i drugie, w którym tego nie mówimy i świadomie przemilczamy pewne rzeczy.

Zauroczyło mnie pióro autorki, to jak nieśpiesznie i z wyczuciem prowadziła mnie przez fabułę najpierw rzucając okruszki, a potem budując z nich nieoczekiwaną całość. Perrin pisze o rzeczach trudnych, a jest w tym jednocześnie jakaś czułość, delikatność i piękno. Z jej powieści sączy się swego rodzaju magia - są nostalgiczne, zmuszają do refleksji nad własnym życiem i zapadają w pamięć na długo. Ciężko się po nich otrząsnąć, nie da się ot tak przejść po nich do porządku dziennego, bo teraz to one wpisują się w naszą codzienność.

Kiedy zamykam oczy i myślę o „Zapomnianych niedzielach”, widzę mewę siedzącą na dachu budynku i niebieską walizkę. Słyszę szum fal i stukot maszyny do szycia. Czuję ciepłe promienie słońca na policzku, gorzki posmak alkoholu, zapach papierosów i rozgrzany piasek pod stopami.

Czytajcie!

Porównywarka cen zawiera linki afiliacyjne.

4 komentarze: